Elbrus 2017

Relacja z wyprawy – czerwiec 2017

Dzień 1

6 rano – budzik wyrywa nas ze snu. Tak, to ten długo wyczekiwany dzień, lekko podenerwowani i podnieceni wyruszamy z podwarszawskich Złotokłos na warszawskie lotnisko Fryderyka Chopina. Z 40 minutowym opóźnieniem startuje nasz samolot, po około 2 godzinach lądujemy na lotnisku Szeremietewa w Moskwie. Otrzymujemy karty migracyjne (dokument który jest na równi ważny w Rosji jak paszport) i po 2 godzinach przerwy znów wzbijamy się w powietrze, by dotrzeć o godzinie 19 do uroczego miasteczka o nazwie Mineralne Wody. Udajemy się do hotelu na nocleg. Pokój okazuje się bez okna, ale poza tym wszystko idealnie.

Dzień 2

Nasze telefony odzywają się o godzinie 8 rano, informując nas, że czas wyruszać w dalszą drogę. Po śniadaniu udajemy się w stronę dworca autobusowego celem namierzenia marszrutki, czyli miejscowego autobusu. Tuż przed dworcem zatrzymuje nas sympatyczny Rosjanin proponując nam za 3000 rubli (około 200 złotych) podwiezienie nas pod sam hotel w Terskolu. Po chwili zastanowienia zgadzamy się. Odległość do Terskola to niecałe 200 km, a podróż nasza trwa 3,5 godziny. W Terskolu zatrzymujemy się koło siedziby ratowników górskich (odpowiednik naszego GOPR) i rejestrujemy naszą wyprawę na Elbrus. Jeśli byśmy nie wrócili po wyznaczonym przez nas czasie, rozpoczęliby poszukiwania. Pan jest bardzo miły i przyjazny turystom.
Rozpoczynamy poszukiwania naszego noclegu. Ani nawigacja, ani miejscowi mieszkańcy nie są w stanie nam powiedzieć gdzie znajduje się wskazany przez nas hotel. Po dłuższej chwili, ktoś nam wskazuje, że najprawdopodobniej znajduje się on w następnej miejscowości Azau oddalonej od nas o 3,5 km. Z niepewnością, ciężarem na plecach i duszy rozpoczynamy marsz pod górę. Azau jest bowiem położone 200 metrów wyżej niż Terskol. Za kolejnym zakrętem ukazuje się nam nareszcie nasz hotel Antau. Nasz trud został nagrodzony. Przemiła i uśmiechnięta obsługa hotelu oraz wspaniały pokój rekompensują nasz trud. Po odpoczynku i małym co nie co, wyruszamy z hotelu (z wysokości 2300 m.n.p.m) na aklimatyzację na wysokość 2800 metrów, po czym wracamy.

Dzień 3

Dzień rozpoczynamy leniwie. Po śniadaniu udajemy się z obsługą hotelu na pocztę w Terskolu celem dopełnienia obowiązku rejestracji pobytu na terytorium Federacji Rosyjskiej. Koszt rejestracji 500 rubli za 2 osoby. Czas wizyty na poczcie około 40 minut. Działanie poczty w Rosji zupełnie nie odbiega od polskiej poczty – powolna obsługa i długie kolejki. Dziękujemy obsłudze hotelu za wypełnienie za nas dokumentów, bowiem są one dość skomplikowane. Kolejnej rejestracji musieliśmy również dokonać podczas pobytu w Moskwie, ale tu udało się bez żadnej opłaty i bez naszego udziału. Przy wyjeździe z Rosji okazało się, że nikt o nie nie prosił:) Tak więc, jak ktoś lubi ryzyko… W Terskolu kupujemy również 2 butle z gazem po 700 rubli każda, więc dosyć drogo! Po powrocie do Azau znów wybieramy się na wyjście aklimatyzacyjne na 2800 metrów.

Dzień 4

Wielki dzień, dziś zaczynamy prawdziwą wędrówkę. Z plecakami i pełnym obciążeniem. Wszystko co niezbędne i wszystko co może się nam przydać lub uratować nam życie musimy mieć ze sobą. Około godziny 10 wychodzimy z hotelu. Droga jest prosta i szeroka, jednak o znacznym nachyleniu. Plecaki naprawdę dosyć mocno czuć. Mój waży 21 kg, mojej żony 15 kg. Po 3 godzinach wspinaczki dochodzimy na miejsce, które uznajemy, że będzie odpowiednie na nasz pierwszy nocleg. Znajduje się ono nieco wyżej pierwszej stacji kolejki przesiadkowej na wysokości 3020 metrów. Oprócz turystów, którzy wwożą się tutaj kolejką by podziwiać krajobrazy, mamy sąsiedztwo uroczej lisiej rodzinki. Po raz pierwszy uruchamiamy kuchenkę kupioną w sklepie Skalnik oraz spożywamy kolację w postaci liofilizatów również ze Skalnika.

Dzień 5
Upał nie do zniesienia! To znak, że trzeba jak najszybciej opuścić namiot! Wstajemy, pogoda jest wspaniała, świeci słońce, termometry, które dostaliśmy od MeteoPlus pokazują 10 stopni, pomimo że godzina jest naprawdę wczesna. Gotujemy wodę na jajecznicę z liofilizatów, najadamy się do syta, pakujemy i wyruszamy w dalszą drogę. Dodam, że obok stacji tej kolejki znajdowała się również toaleta, całkiem niezła i czysta; można było także nabrać czystej pitnej wody, co było dużym ułatwieniem.
Wysokość jaką mamy do pokonania to 500 metrów – do drugiej stacji przesiadkowej kolejki. Idziemy wg nawigacji, bo droga nie jest wyraźnie oznaczona, aż nas to zaczyna dziwić. Mniej więcej w połowie drogi orientujemy się, że jest to stara trasa już praktycznie nieuczęszczana, a większość osób z nielicznych, które się nie wwiozły kolejką idą nowo wyznaczonym, zdaje się dużo łatwiejszym szlakiem. My brniemy w śniegu, zdarza się nam zapadać po pas. Wydostanie się z takiego śniegu z 20 kg plecakiem nie jest proste. Ale powoli do przodu. Trasa wiedzie kamieniami i resztkami topiącego się śniegu. Ostatni jej etap jest kompletnie zasypany śniegiem! Idziemy na ślepo wg nawigacji, mając nadzieję, że uda się przejść, bowiem zostało jakieś 200 metrów do celu. W końcu udaje się dojść. Zmęczeni i zadowoleni, że udało się bezpiecznie przejść odpoczywamy. Daje się odczuć lekki chłód, mimo, że słońce świeci z tak wielką intensywnością, że zdjęcie gogli staje się niemożliwe. Dziękujemy firmie Arctica, za oba modele, które w warunkach lodowca sprawdziły się idealnie. Szukamy miejsca na nocleg. Po chwili ukazuje się nam niewielka polana, która po wyrównaniu świetnie się nadaje by spędzić tu najbliższą noc. Pogoda lekko mglista, ale stabilna. Wysokość 3500 metrów.

Dzień 6

Ze snu wybudza nas odgłos wyciągu krzesełkowego, który myśleliśmy, że jest reliktem przeszłości. Wwożą nim głównie wielkie plecaki, a także pudełka z bananami, zgrzewki wody a nawet jajka! Cóż… my wszystko dźwigamy na własnych plecach. Po zjedzonym śniadaniu około godziny 10 wyruszamy wzdłuż nartostrady w stronę nowo wybudowanej stacji kolejki Garabashi. Trasa jest dosyć stroma. Powoli zaczynamy czuć również zmniejszoną ilość tlenu w powietrzu. Docieramy do kolejki i rozbijamy się kilkadziesiąt metrów powyżej. Kolejka jest bardzo specyficzna, bowiem gdy schodząc już w dół chcieliśmy się zwieźć, dowiedzieliśmy się od strażnika, że by zwieźć się na dół trzeba kupić bilety na dolnej jej stacji! Nie był to żart, nie zostaliśmy wpuszczeni mimo wielu próśb. Nocleg nasz jest na wysokości około 3850 metrów w totalnej mgle.

Dzień 7

Zaczynamy lekko czuć pierwsze objawy wysokości, boli nas lekko głowa i nie bardzo mamy apetyt na jedzenie. Po dłuższym zostaniu w namiocie czujemy się jednak lepiej i postanawiamy iść dalej. Przez większość czasu idziemy we mgle, czasami się przejaśnia, ale na krótkie chwile. Szlak o sporym nachyleniu, prosty technicznie, ale wszechogarniająca nas mgła połączona ze śniegiem wokół i temperaturą powietrza sięgająca 18-20 stopni sprawia wrażenie osaczenia, wrażenie klaustrofobii i chciałoby się by to jak najszybciej minęło. Po drodze spotykamy osoby schodzące z góry i mówiące że im się nie udało, że był huragan i musieli wracać. Nie dodaje to nam otuchy, ale idziemy wciąż przed siebie. Celem jest nocleg na wysokości 4300 metrów. W końcu jest całkiem fajne, wg nas miejsce, w którym ktoś kilka dni wcześniej nocował. Decydujemy się na to miejsce. Namiot jest na dość odsłoniętym terenie, tak więc osłaniamy go małym murem ze śniegu. W trakcie jego budowy słyszymy w oddali grzmoty. Jakby tego było mało chwilę później przychodzi do nas Rosjanin, który rozbił się po drugiej stronie skał i mówi, byśmy podnieśli mur ze śniegu, bowiem jest to miejsce bardzo niebezpieczne, że bywają tu bardzo silne wiatry, a nawet huragany. Wspomina, że bywało, że wiatr zwiewał namiot z ludźmi w środku. Cóż, słuchając jego rad bierzemy się do pracy i podnosimy mur wokół namiotu do połowy jego wysokości, mając nadzieje, że pogoda będzie nam sprzyjała. Koło godziny 21 kładziemy się na krótką drzemkę. Planujemy wyjść na atak koło godziny 2 nad ranem.

Dzień 8 – Atak

Trudno zasnąć już na tej wysokości, widzimy światła czołówek osób które postanowiły rozpocząć już atak przed nami. Wstajemy, jest dokładnie północ. Pogoda trudna do opisania, niebo mieni się miliardami gwiazd, droga mleczna aż oślepia, księżyc kąpie się w śniegu muskając szczyty i wszelkie miejsca pokryte śniegiem. Nie jest też zimno, pomimo -10 stopni. Ubieramy się i wyruszamy, zostawiając większość naszego dobytku w namiocie. Przed nami idą 4 osoby i 2 osoby za nami. Szlak prowadzi dosyć ostro w górę, po zboczu lodowca. Idziemy po chropowatym lodzie. Jedna osoba zaczyna wracać. Spotykamy ją i pytamy co się stało. Mówi, że ręce mu odmarzają i musi zawrócić. Idziemy w rakach, bez nich nie ma tu czego szukać. Mamy też uprzęże i czekany. Po dwóch ostrych podejściach podchodzimy do trawersu wyglądającego dosyć łagodnie. Okazuje się jednak, że jest to obejście praktycznie ponad połowy wschodniego wierzchołka. Trawers prowadzi prawie bez przerwy w górę, ścieżka jest bardzo wąska, tak że można postawić maksymalnie 2 stopy, a błąd może kosztować spadnięcie po dość stromym zboczu do szczeliny. Zaczynam czuć się źle, jest mi niedobrze i brakuje sił. Może to skutek choroby wysokościowej, a może skutek bardzo małej ilości jedzenia. Po wmuszeniu w siebie kilku kostek czekolady czuje się lepiej. Renia ma się całkiem dobrze. Idziemy dalej. Dochodzimy do przełęczy między wierzchołkami. Tu odpoczywamy, brakuje nam sił. Próbujemy coś jeść, ale niestety nie mamy na nic apetytu. Przed nami bardzo strome podejście, z nadzieją że jest ono ostatnie resztkami sił, już bez plecaka, który zostawiamy obok szlaku próbujemy iść. Stopa za stopą w bardzo powolnym tempie ruszamy. Wpinamy się także uprzężami do liny. Temperatura -10 stopni i palące słońce. Jest godzina 6 rano. Po około godzinie wchodzimy na niewielkie wypłaszczenie. Jest wysokość 5528 metrów wg GPS. Tu robimy sobie przerwę na odpoczynek. Niestety, jest to ostatnie miejsce do którego dochodzimy. Żona informuje mnie, że to koniec i na więcej nie ma sił, a Jej wygląd niestety to potwierdza. Odpoczywamy dalej i nabieramy sił, by zejść po prawie pionowym zejściu, którym przed kilkoma chwilami weszliśmy. Z Bożą pomocą udaje się bezpiecznie zejść do przełęczy, by znów po odpoczynku iść dalej. Palące słońce daje się we znaki. Po około 3 godzinach wracamy do namiotu. Po naradzie decydujemy że nie będziemy próbować ponownie. Schodzimy! Pakujemy się i podwozimy do kolejki, skąd zwozimy się na dół by jak najszybciej pożywić się większą ilością tlenu i wrócić do normalnego samopoczucia.

Epilog

„Góry są środkiem, celem jest człowiek. Nie chodzi o to, aby wejść na szczyt, robi się to, aby stać się kimś lepszym” – cytat ten umieściłem dzień przed wyjazdem i może „wykrakałem”, a może przeciwnie dał on siłę, by w odpowiednim momencie powiedzieć sobie dość. Dla nas to najwyższy punkt na jakim byliśmy, i mimo że brakło tylko 114 metrów by zrobić to jedyne najważniejsze zdjęcie, to dla nas jest to wielki wyczyn biorąc pod uwagę również to, że większość osób wwozi się kolejką, a my weszliśmy z ciężkimi bagażami na plecach tak wysoko. Może kiedyś spróbujemy jeszcze raz. Wiemy, że następnym razem, wzięlibyśmy trochę inne jedzenie, wiemy, że wchodzilibyśmy przynajmniej 2 dni dłużej.

Ku przestrodze innych dodam, że po 3 dniach odpoczynku na wysokości 2350 metrów, postanowiliśmy, że spróbujemy jeszcze raz. Pewnie aklimatyzacja została więc musi się udać. Wwieźliśmy się kolejką na wysokość 3850 i następnie przeszliśmy na nocleg na 4300 metrów. Niestety z naszej aklimatyzacji nic nie zostało. Noc była zupełnie nie przespana, czuliśmy się okropnie, nie mogliśmy nic jeść. Jedyne co zostało to spuszczenie głowy i powrót.
Na pewno wyjazd ten wiele nas nauczył i pokazał jak zachowują się nasze ciała na takiej wysokości. Po wyprawie polecieliśmy na tydzień do Moskwy. Nie będę się o niej rozpisywał, bo to nie temat tego bloga, ale dodam, że każdy powinien zobaczyć to przepiękne miasto, czyste zadbane i prężnie się rozwijające. Moc atrakcji, jakie się tu znajdują nie sposób objąć w 7 dni, dlatego też mamy nadzieje, że w niedługim czasie tu powrócimy.

Podziękowania
Chcemy podziękować wszystkim, dzięki którym ta wyprawa była możliwa. Szczególnie dziękujemy naszym rodzinom i przyjaciołom którzy nas wspierali, także modlitewnie. Dziękujemy przede wszystkim naszym Rodzicom, dziękujemy naszym wspaniałym przyjaciołom Gosi i Piotrkowi za udostępnienie sprzętu, dziękujemy firmie Skalnik za duże rabaty przy zakupie śpiworów, liofilizatów, uprzęży i innych niezbędnych rzeczy, dziękujemy firmie Arctica za podarowanie nam wspaniałych gogli, które spisały się idealnie. Jakbym kiedyś musiał kupić gogle, na pewno wybrałbym gogle właśnie firmy Arctica, dziękujemy firmie MeteoPlus za 2 termometry, dzięki którym wiedzieliśmy na bieżąco jaką mamy temperaturę zarówno w namiocie jak i na zewnątrz oraz za wsparcie meteorologiczne, którego nam udzieli na czas wejścia, dziękujemy również firmie AINA za sponsorowanie nam wizy oraz szybkie i sprawne załatwienie spraw z tym związanych.